niedziela, 27 stycznia 2013

Rozdział I

 Dziewczyna podeszła do chłopaka i pocałowała go. Zaskoczony otworzył szeroko oczy i wpoił się w jej usta. Wyglądało to jakby odeszły od nich wszystkie zmartwienia. Jakby liczyło się tylko to, że są teraz ze sobą. Stałam i patrzyłam na ogarniające ich szczęście.
 - Widzisz? - zapytał Carl. - Tak to się robi. A teraz chodź. Przed tobą dużo nauki.

 Obudziłam się w jasnym pokoju. Skąd się tu wzięłam? Leżę na wielkim łożu w kształcie koła. Światło razi mnie w oczy. Przecieram je zimnymi dłońmi. Wstaję, zataczając się. Jestem tak strasznie zmęczona...
 - Mia?! - słyszę głos z dołu. - Wstałaś? Poczekaj na mnie, pomogę ci.
 Kto do licha ma mi pomóc? Co ja tutaj robię? Gdzie jestem? O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego czuję się tak paskudnie i nie mogę wydusić z siebie żadnego słowa? Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna o rudych, kręconych włosach. Na jego widok zakręciło mi się w głowie i upadłam.


 - Już ci lepiej? - zapytał mężczyzna. Ten sam, który wszedł wcześniej do jasnego pokoju.
 Pokiwałam lekko głową. Pomógł mi mi się podnieść.
 - Kim ja jestem? - wykrztusiłam.
 - Ciii, śpij. Musisz odpocząć przed treningiem. obiecuję, że wszystko ci później wyjaśnię. - szepnął mi do ucha.


- To chyba już - powiedział stawiając mnie na nogi. Bolesne... - Przejdź się po pokoju.
 Czy on mi rozkazuje? Kim on jest, że...
 - No idź!
 Delikatnie stawiam każdy krok i staram się nie przewrócić.
 - A teraz szybciej.
 Idę coraz szybciej i szybciej. W końcu biegam w kółko po pokoju i kręci mi się w głowie.
 - Stop!
 Zatrzymuję się i kładę na łóżku.
 - Dzisiaj zaczniemy trening. Tam jest łazienka - wskazuje ręką drzwi po prawej stronie jasnego pokoju. - Znajdziesz tam wszystko co jest ci potrzebne. Jak już skończysz, zejdź po schodach na dół na śniadanie.
 - Powiesz mi o co chodzi? - pytam, gdy stoi w drzwiach. Jednak on nie zwraca uwagi na moje pytania i wychodzi.
 Podnoszę się powoli i stawiam stopy na zimnej podłodze. Dotykanie czegokolwiek odczuwam strasznie mocno.Idę powoli do łazienki delektując się dotykiem ścian, dywanu i klamki. Otwieram drzwi i widzę wielką wannę. Napuszczam wody i zdejmuję ubranie. Zanurzam powoli nogi, brzuch i ramiona. Leżę i bawię się wodą. Po dłuższym czasie spędzonym w wodzie wychodzę i owijam się ręcznikiem. Podchodzę do ogromnego lustra i otwieram ze zdziwienia usta. Jestem... piękna. Długie, kręcone, jasne włosy lekko opadają mi na ramiona. Szeroko otwarte niebieskie oczy otaczają zasłony czarnych, długich rzęs. A czerwone, piękne usta wciąż są otwarte. Ale jestem strasznie chuda. Zgrabna, lecz chorobliwie chuda. Zakładam niebieską sukienkę, która leży na blacie i boso schodzę na dół. Wręcz zlatuję. Mężczyzna już na mnie czeka. Najwyraźniej jest zdziwiony mym uśmiechem. Podchodzi do mnie i odgarnia mi włosy za ucho.
 - Smacznego - mówi wskazując ręką na stół. Nagle czuję głód i siadam szybko do stołu. Po obfitym śniadaniu mężczyzna prowadzi mnie na dwór, na łąkę.
 - A więc nadszedł czas wyjaśnień. - mówi z uśmiechem. - Nazywam się Carl. Jestem twoim trenerem.
 - Trenerem czego?
 - Spokojnie, Mia. Zobaczysz. Na razie mogę ci powiedzieć tylko tyle.
 Carl podaje mi łuk i strzały.
 - Widzisz te tabliczki? Strzelaj.
 Patrzę na niego jak na wariata. Po co? Nie rozumiem.
 - Strzelaj! - niecierpliwi się.
 Biorę strzałę i naciągam cięciwę. Ręce mi się trzęsą. Puszczam. Widzę strzałę lecącą w stronę tabliczki. Jednak trafia w drzewo obok.
 - Masz pierwszy raz w rękach łuk?
 - Chyba tak... - odpowiadam łamiącym się głosem. Boję się go.
 - To i tak nieźle - patrzy mi zachłannie w oczy. - Spróbuj jeszcze raz.
 Biorę następną strzałę, umieszczam ją na cięciwie, naciągam ją, celuję i puszczam. Strzała wbija się w nogę tabliczki. 
 - Całkiem dobrze - chwali mnie Carl i wyrywa mi łuk. - Ale to się robi tak!
 Szybko wykonuje te same czynności i wypuszcza strzałę, która trafia w sam środek tabliczki. Jest w tym świetny. 

 - Lata praktyki, złotko - mówi i daje mi łuk. Staje obok mnie i pomaga prawidłowo naciągnąć cięciwę i wycelować. Strzała trafia w tabliczkę. 
 - Widzisz? Da się - śmieje się. 
 - Z twoją pomocą - odwzajemniam uśmiech.
 Trenuję jeszcze bardzo długo aż sama trafiam w środek tabliczki. 
 - Świetnie! Gratuluję - krzyczy Carl. - Teraz czas na inne cele. Ale najpierw... potrafisz jeździć konno?
 - Nie...
 - Chodź - mówi i ciągnie mnie do lasu.
 Las jest dosyć jasny. Słyszę szmery zwierząt. To dziwne, bo dotąd nie zwracałam na to uwagi. Widzę sarnę, która patrzy się w moje niebieskie oczy. Wcale nie ucieka. Po lewej skaczą zające, nad nami są ptaki. Wszystko patrzy się na mnie. Dlaczego? Nasza droga jest oświetlona, ale gdy oglądam się za siebie widzę, że jest tam zupełnie ciemno. 
 - Świecimy - wyjaśnia Carl.
 - Jak to? - jąkam się.
 - Wkrótce się dowiesz - czemu on musi być taki tajemniczy? Przestaję o tym myśleć, gdy przed sobą widzę pięknego, białego konia. 
 - Niestety, ale siodła nie mam. Wskakuj - rozkazuje mi znowu mój trener.
 Dosiadam go z uśmiechem. 
 - A teraz jedź.
 Koń jakby rozumiał jego słowa, rusza. Czuję wiatr we włosach, gdy galopem wybiegamy z lasu. Koń zatrzymuje się, a przed moimi oczyma ukazuje się najpiękniejszy widok jaki widziałam. W jeziorze, którego woda jest tak niesamowicie błękitna, odbija się las i wysokie góry. Słońce góruje i oświetla pomost, łódki i tabliczki. 
 - Dalszy trening? - mruczę pod nosem.
 - Owszem. Trzymaj łuk i strzelaj do tabliczek. 
 Podaje mi kołczan na strzały i łuk. Trafiam prawie we wszystkie cele. Potem jadąc konno mam strzelać. To już nie wychodzi mi zbyt dobrze. Nagle koń zatrzymuje się i zostaję zmuszona do zejścia z niego. Carl zaciąga mnie do lasu. 
 - Co się...
 - Ciii! - przerywa mi i wskazuje ręką na samochód.
 Ludzie.